Dziś 43. rocznica wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku w Polsce władzę przejęło wojsko, pod przywództwem gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Celem reżimu było zniszczenie "Solidarności". Wojskowy zamach stanu kosztował życie co najmniej kilkudziesięciu Polaków. Przeczytajcie jak wyglądały pierwsze dni stanu wojennego w Ustrzykach Dolnych. [TEKST ARCHIWALNY]
Początki stanu wojennego w Ustrzykach Dolnych przypadają na tak zwane prosperity miasta. Funkcjonuje Zarząd Budownictwa Leśnego i Przedsiębiorstwo Produkcji Drzewnej w Ustjanowej, miasto się rozrasta, powstaje osiedle PCK. Do Ustrzyk napływają ludzie z całej Polski. Małe miasto zaczyna swój rozkwit i nagle wprowadzenie stanu wojennego powoduje znów stagnację, a strach na ulicach przerasta wszelkie oczekiwanie.
Tutaj wszystko zaczęło się już 12 grudnia 1981 roku, kiedy milicja przyszła aresztować szefa NSZZ Solidarność w ZBL Sławomira Dziennika. Szef Solidarności mieszkał razem z innymi pracownikami ZBL-u w hotelu robotniczym w Ustjanowej. Członkowie Solidarności spodziewali się, że coś może nastąpić, ale brali pod uwagę raczej wprowadzenie stanu wyjątkowego, a nie wojennego. Z konta Solidarności w ZBL wycofano więc wcześniej pieniądze, część pieniędzy wycofano też z Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego Solidarności. Z biura MKK wyniesiono cztery ogromne torby ważnych dokumentów, które w porę ukryto.
Jan Kot, z którym rozmawiamy o wprowadzeniu Stanu Wojennego, pracował wtedy jako kierowca-zaopatrzeniowiec i z racji wykonywanego zawodu wciąż jeździł po kraju. Dzięki tej pracy wciąż mógł utrzymywać kontakty ze środowiskiem solidarnościowym.
Aresztowanie Dziennika
- Wieczorem 12 grudnia około godziny 23.30, wróciłem z tygodniowej podróży służbowej, a pod hotelem zobaczyłem stojącą wołgę na cywilnych numerach rejestracyjnych. Obok stał ubrany w mundur polowy mężczyzna. Nie rozpoznałem czy to był milicjant czy żołnierz, było ciemno – wspomina wieczór przed wprowadzeniem Stanu Wojennego Jan Kot.
- Ogarnął mnie niepokój. Wszedłem do hotelu, jeszcze raz rzucając okiem na samochód. W holu zauważyłem milicjanta i dwóch funkcjonariuszy ubranych w mundury polowe. Milicjant zapytał się mnie gdzie mieszka Dziennik, a jego głos poniósł się echem po pustych korytarzach hotelu. Odpowiedziałem mu podobnym tonem, że w tym hotelu. W tym czasie czuliśmy się już mocniejsi przez Solidarność, jednak usłyszałem od niego tylko krótki rozkaz – Odpowiadać!
Pan Jan nie poszedł już na górę do swojego mieszkania, tylko wszedł do służbówki portiera i spytał się stróża czy wie co się dzieje. – Odpowiedział, że nie. W tym momencie usłyszeliśmy jak walą pięściami do drzwi Dziennika, a zaraz po tym nastąpił huk – wyważone drzwi upadły i nastąpiła cisza – przypomina sobie nasz rozmówca.
- Razem ze stróżem Józefem, zastanawialiśmy się co się stało – czy Dziennik coś ukradł…? Nie wiązaliśmy tego z tym, że w kraju coś takiego się będzie działo.
Po około piętnastu minutach, stojący nadal w dyżurce mężczyźni, zauważyli jak milicja wyprowadza Dziennika. Patrząc na ich butne zachowanie, żaden nie odważył się spytać za co go aresztowano.
– Milicjanci trzymali go pod ramionami, nie skuli go kajdankami. Jedyne zdanie jakie rzucił wtedy Sławek w naszym kierunku to – Jest wojna, idę Janek – wspomina swoją bezsilność Jan Kot. – Po rozmowie z żoną Sławka, która nie wiele wiedziała i prowizorycznej naprawie drzwi, wróciłem do mieszkania, zjadłem i poszedłem spać. Byłem bardzo zmęczony. Rano w radio usłyszałem hymn. Od razu wiedziałem, że coś się dzieje, bo Mazurek Dąbrowskiego o tej porze to było coś niezwykłego. Usłyszałem głos Jaruzelskiego i komunikat o tym, że na terenie całego kraju wprowadza się stan wojenny.
Opozycjonista momentalnie stanął na nogi, ubrał się i pobiegł do mieszkania Dziennika. Na miejscu zrozpaczona żona nie mogła pojąć co się stało. W mieszkaniu zostały wyważone drzwi, które tylko cudem nie spadły na śpiące na materacu maleńkie dzieci.
– Powiedziałem jej – Aśka, nie zostaniesz sama, ustalimy co się stało – wspomina tragiczne chwile Kot. – Po pewnym czasie już wiedzieliśmy co się stało, że internowano kilka tysięcy ludzi. W niedzielę 13 grudnia internowano Andrzeja Pietrzyka, Jarosława Waszczuka, Edwarda Nowaka, Jacka Góralczyka… Wszyscy czuliśmy duży strach – mówi wyliczając nazwiska kolegów.
Joanna Dziennik na następny dzień od milicji dowiedziała się, że jej męża internowano w Łupkowie (później zamknięto go w Uhercach).
Ustrzycki „Apolinary” donosił nawet na Marszałka Ślisza
- Staraliśmy się toczyć normalne życie, jednak wszędzie wyczuwalny był powszechny terror i strach. Nie wiedzieliśmy co będzie. Mówiono, że jak Solidarność będzie za bardzo działać, to do kraju wejdą Rosjanie, co dla nas było równoznaczne z wywozem na Syberię. W granicach miasta stały rogatki, powszechne były kontrole milicji. Część ludzi związanych z PZPR powołano do służb paramilitarnych. Te Czerwone Brygady były bardzo aktywne. W niektórych zakładach pracy wymieniono dyrektorów, wszędzie panowała ogólna nerwowość, ale oni się poczuli władzą. Nabrali pewności, bo stała za nimi Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Było wiadomo, że zakładowe partyjne organizacje pracownicze będą miały pewne przywileje. U nas wtedy pierwszym sekretarzem był Jerzy Gąbka i chociaż nie był jakoś szczególnie bojowo nastawiony do idei solidarnościowej, to staliśmy jednak po dwóch stronach barykady – opowiada Jan Kot.
W tych czasach organizacja zakładowa Solidarności w ZBL-u liczyła około 500 osób, ale podczas stanu wojennego przestała istnieć. Cały majątek organizacji został zarekwirowany. Materiały, które wyniesiono z biura MKK Solidarności jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego trzeba było schować. – Przez pewien czas leżały przysypane opałem w hotelu robotniczym. Kryjówkę dla tych dokumentów pomógł mi znaleźć portier, pan Józef. Służba Bezpieczeństwa zorientowała się jednak, że brakuje ważnych dokumentów MKK. Wiedzieli, że musiał je schować ktoś, kto nie został internowany. W moim domu w czasie rewizji zdarto nawet wykładzinę, moją żonę z czteroletnim synem zabrano na przesłuchanie, mnie wtedy nie było w domu – wspomina. – W późniejszym czasie te materiały udało mi się zabrać z hotelu. Miałem szczęście, przewiozłem je w biały dzień w służbowym samochodzie. Akurat był słoneczny dzień i milicja szczęśliwym trafem nie sprawdziła mojego auta.
Solidarność zeszła do podziemia. Wprowadzenie Stanu Wojennego dla jej członków było katastrofą. Ludzie mieli rozdarte serca, bali się. Chociaż chcieli podejmować działania, nie wielu z nich miało odwagę, bo terror był ogromny.
– Byłem bardzo często przesłuchiwany. Sąsiedzi wiedzieli, że była u mnie rewizja. Wiedzieli, że rozmowa ze mną wzbudzi podejrzenia, bo wciąż byliśmy obserwowani. Staliśmy się jakby ludźmi wyjętymi spod prawa. Potworzyły się grupki osób, które wciąż wypytywały – co robimy? Czy Solidarność nadal będzie działać? Musieliśmy być bardzo ostrożni, bo dbaliśmy nie tylko o własne rodziny, ale też i o nasze środowisko – opisuje pierwsze dni opozycjonista.
- Nie wiedzieliśmy, że w nasze struktury wejdzie szpieg o dwóch pseudonimach „Aleksander” i „Apolinary”. Został zarejestrowany przed stanem wojennym 1 września 1981r. a wyrejestrowany został 26 stycznia 1990r. jak podaje internetowa Encyklopedia Solidarności. Był bardzo wysoko umiejscowiony w naszej podziemnej hierarchii, bo w książce „Porozumienia w Ustrzykach i Rzeszowie w latach 1980-81”, autorstwa Borowca i Wójcika, którą wydał rzeszowski IPN, jest informacja, że potrafił pisać donosy z rozmów z późniejszym Marszałkiem Senatu Józefem Śliszem. Był tak dobrze zakamuflowany, że ja, broniłem tego człowieka jeszcze przez wiele lat po Stanie Wojennym, do czasu ukazania się tej publikacji. Książka znajduje się w czytelni ustrzyckiej biblioteki, można tam przeczytać treść donosów, które pisał Wojnarowicz – mówi Kot.
Pierwsza akcja ulotkowa
„Apolinary” jako działacz opozycji był znany z jeszcze z czasów Strajków Ustrzyckich. W środowisku uwiarygodnił się m.in. pierwszą akcją ulotkową w Ustrzykach Dolnych.
– Przed Świętami Bożego Narodzenia przeprowadziłem się do nowego mieszkania. 20 grudnia przyjechał do mnie Wojnarowicz z dwoma ogromnymi torbami ulotek i postanowiliśmy, że pierwsza akcja ulotkowa odbędzie się w Wigilię. Uważałem, że wykazał się niezwykłą odwagą, bo był to czas największego terroru - godzina milicyjna, kontrole i barak możliwości swobodnego ruchu. Teraz już wiem jak to się stało, że je przyniósł, a ja później je spokojnie przechowałem. W pierwszych dniach władza nie chciała reagować na donosy, by uwiarygodnić swoich szpiegów – przekonuje.
W Wigilię władza się ugięła i mimo iż obowiązywała godzina policyjna pozwoliła pójść ludziom na Pasterkę. Pan Jan miał rozsypać ulotki w rejonie Banku Spółdzielczego i ulicy Pionierskiej. Ten róg ulic, był wtedy zamieszkały przeważnie przez prominentnych działaczy PZPR. Wyjątkowo niebezpieczny teren.
- Wyszedłem z domu półgodziny wcześniej. Żonie powiedziałem, że umówiłem się z kolegami, po to, by wspólnie zademonstrować solidarność w kościele. Każdy z nas dostał pakiet ulotek, ale nie każdy odważył się je rozrzucić – mówi Jan Kot.
Przed Pasterką ulice były puste. Ulotek nie można było jednak wyrzucić wcześniej, trzeba było poczekać, aż ludzie zaczną wychodzić do kościoła. - Miałem na sobie długi płaszcz przepięty pasem, a ulotki schowałem za pazuchę. Należało je wyrzucić tak, by się rozproszyły wokoło i ludzie mogli je podnosić. Nie przewidziałem tylko jednej rzeczy, jak to wspominam, to aż włosy mi się jeżą… Wiał silny wiatr. Jak ludzie zaczęli wychodzić, rzuciłem ulotki w górę, a wiatr je porwał. Były pisane na pergaminowym papierze i zrobił się taki szelest, jakby nade mną przeleciało ogromne stado ptaków, zrobił się ogromny huk, ja już nie patrząc co się dzieje wyrzuciłem wszystko i uciekłem. Kątem oka zauważyłem tylko, że niektórzy je podnoszą - na wspomnienie tej akcji panu Janowi aż drży głos.
– Schowałem się w rumowisku i rupieciarni blisko śmietnika, tam gdzie teraz jest lodziarnia Królikowskich. Przesiedziałem tam całą Pasterkę. Niestety byłem tak przerażony, że nie zachowałem ani jednego egzemplarza tej ulotki – mówi wzruszony opozycjonista, który wspominając po latach uważa, że mimo wszystko akcja była warta ryzyka.- Były też inne dramatyczne sytuacje. Mój szwagier służył w Wojskach Ochrony Pogranicza które były wtedy formacją represyjną. Wraz z milicjantami patrolował ulice w czasie godziny milicyjnej. Podczas jednej z akcji ulotkowej musiałem uciekać przed własnym szwagrem - wspomina.
Zamach na sekretarza
Sławek Dziennik był jedną z najdłużej internowanych osób. Zamknięto go 12 grudnia, a wyszedł dopiero jesienią 1982 r. Podczas internowania nie zaprzestał jednak akcji konspiracyjnych. Jan Kot wspomina, że Dziennik wpadł kiedyś na pomysł nastraszenia jednego z aktywnych sekretarzy PZPR z Ustrzyk Dolnych. – Proszę zrozumieć, że czuliśmy się wtedy trochę jak żołnierze AK. Żaden z nas w normalnym życiu nigdy nikogo by nie skrzywdził, ale to były bardzo dziwne czasy. Przyjechałem kiedyś do Dziennika, on był wtedy w szpitalu w Sanoku. Powiedział mi – Janek, musimy nastraszyć tego sekretarza. Byłem przerażony, ale on miał już plan. Akcję mieliśmy przeprowadzić we dwóch z Tadeuszem Wójcikiem - wspomina.
– Chciał, aby na dom w którym mieszkał sekretarz stoczyć beczkę z benzyną lub innym paliwem. Dom, w którym mieszkał ten człowiek, stał u podnóża góry i pomyślał, że któryś z nas, wywiezie nocą na górkę i stamtąd stoczy beczkę z odkręconym korkiem, z której będzie się wylewać paliwo. Jeden z nas miał wtedy przyłożyć zapałkę, która odpaliłaby paliwo, a beczka zapaliłaby się pod domem.
Kot nie był jednak przekonany, że akurat tak rewolucyjne działania muszą podjąć. Dziennik przekonywał go, że w takich czasach, takie akcje są jedynym sposobem na osłabienie decyzyjnych oprawców, a to może w znaczny sposób osłabić ich działanie.
- Kiedy jechałem do niego po raz kolejny na widzenie, zastanawiałem się w jaki sposób można tego uniknąć, jak się wykręcić. Wpadłem na pomysł, że powiem, iż na tym polu posadzone są ziemniaki. Dziennik jak to usłyszał, to wcale się nie zniechęcił, stwierdził, że to nawet lepiej, bo beczka będzie się turlać zagonami. Byłem przerażony, że będę musiał wykonać to zadanie, ale na szczęście w ostatniej chwili powiedziałem, że posadzili je tam w poprzek pola, a nie wzdłuż. Dziennik powiedział tylko – A to …,a nie gospodarz – uśmiecha się na wspomnienie całej sytuacji pan Jan.
– Chociaż teraz cała opowieść brzmi dość komicznie, to proszę mi uwierzyć, że nam nie było do śmiechu. W tym domu oprócz tego sekretarza, mieszkały jeszcze dwie rodziny, które mogły stracić życie w wyniku pożaru. Nikt nie miałby szans na ucieczkę, benzyna by się rozlała i płomienie otoczyłyby dom. Dobrze, że do tej akcji nie doszło.
an Kot po odbyciu zasadniczej służby wojskowej od 1976 r. pracował 16 lat w Zarządzie Budownictwa Leśnego w Ustrzykach Dolnych. W 1980 r. roku był inicjatorem powstania NSZZ „Solidarność” i był członkiem pierwszej Komisji Zakładowej „Solidarności” w ZBL. W 1980 r. organizował pomoc dla strajkujących rolników w Ustrzykach. Na kilka dni przed wprowadzeniem stanu wojennego w 1981 r. ukrył przed Służbą Bezpieczeństwa i przechował wiele set dokumentów MKK Solidarność w Ustrzykach Dolnych. Dokumenty te przekazał protokolarnie w 2007 roku do IPN w Rzeszowie. IPN nazwał ten zbiór dokumentów im. Jana Kota. Po ogłoszeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. w wigilijny wieczór Bożego Narodzenia kolportował ulotki wzywające do oporu wobec ówczesnej władzy. Takie akcje przeprowadzał i organizował w latach 1982-1983 wielokrotnie. W czasie trwania stanu wojennego organizował pomoc dla osób których bliscy byli internowani lub aresztowani. Wielokrotnie był przesłuchiwany i zatrzymywany przez Służbę Bezpieczeństwa. Służba Bezpieczeństwa przesłuchiwała też jego żonę. Za działalność niepodległościową w listopadzie 1982 r. został internowany w specjalnym karnym obozie wojskowym w Czerwonym Borze. Zwolniony został w lutym 1983 r. W czasie internowania niepewność o los męża sprawia komplikacje ciąży żony. Przedwczesny poród w 8 miesiącu ciąży spowodował śmierć dziecka. W 1989 r. ponownie organizuje NSZZ Solidarność w ZBL, do której wstępuje ponad 500 pracowników i zostaje wybrany przewodniczącym Komisji Zakładowej. Członek Komitetu Obywatelskiego i aktywny uczestnik w wyborach do Parlamentu w 1989 r. W 1991r. roku był inicjatorem i współwykonawcą usunięcia pomnika wdzięczności Armii Radzieckiej który znajdował się w centrum Ustrzyk Dolnych. W latach 1993-1995 był przewodniczącym koła Porozumienia Centrum w Ustrzykach Dolnych. Przed wyborami do samorządu terytorialnego w 1994 r. utworzył Ustrzyckie Forum Prawicy. Był radnym Rady Miejskiej i członkiem Komisji Budżetowej w Ustrzykach Dolnych w latach 1994-1998. Aktywnie uczestniczył w wyborach prezydenckich po stronie Jana Olszewskiego. Współorganizował Ruch Odbudowy Polski na terenie woj. krośnieńskiego i był członkiem zarządu wojewódzkiego ROP w Krośnie. Kandydował do Sejmu z listy ROP w okręgu krośnieńskim. Na wniosek Prezesa IPN za działalność niepodległościową w stanie wojennym i do 4 czerwca 1989 r. został odznaczony przez Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Krzyżem Wolności i Solidarności. Posiada status osoby represjonowanej z powodów politycznych, nadany przez Szefa Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych. Jest członkiem Rady Konsultacyjnej do Spraw Działaczy Opozycji Antykomunistycznych i Osób Represjonowanych w Rzeszowie.