Złamania, skręcenia, udary cieplne i zawały - głownie z tym spotykali się w sezonie na szlakach ratownicy z Bieszczadzkiej Grupy GOPR. - Ten rok był trochę trudniejszy od poprzedniego, ale przez ostatnie lata statystyka jest mniej więcej na tym samym poziomie - mówi Krzysztof Szczurek, szef bieszczadzkich goprowców.
Jak mówi naczelnik Bieszczadzkiej Grupy GOPR, tegoroczny sezon wakacyjny obejmujący lipiec i sierpień, był dla ratowników trochę bardziej aktywny niż ostatnie lata. - Ogółem wyjechaliśmy na 80 akcji, w trakcie których, nasi ratownicy pomogli 83 osobom, to o kilkanaście więcej osób niż w ubiegłym roku. Do 12 akcji wzywany był też śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego - wylicza Krzysztof Szczurek.
Z obserwacji ratowników wynika, że w tym roku w lipcu, było mniej turystów niż w sierpniu. Na szczęście spektakularnych akcji ratowniczych w tym roku nie było. Goprowcy pomagali przeważnie osobom z urazami - złamaniami czy skręceniami lub udarami i zawałami serca. - To taki nasz chleb powszedni mówi naczelnik.
Do zgłoszeń wyjeżdżali ratownicy dyżurujący w stacjach w Cisnej, Ustrzykach Górnych i Sanoku. Jak co roku sezonowo działali też ratownicy ze stacji w Beskidzie Niskim w Dukli.
Klapki, szpilki i alkohol
Jak oceniają ratownicy, turyści z roku na rok są co raz lepiej przygotowani do wyjścia w góry. - Sprzyja temu rozwój nowoczesnych technologii, chociażby aplikacji pogodowych czy aplikacji Ratunek, które są co raz bardziej powszechne. Turyści są również lepiej przygotowani sprzętowo, aczkolwiek dalej zdarzają się szpilki czy klapki - mówi naczelnik.
Niestety na szlakach wciąż można spotkać też nieodpowiedzialnych turystów, którzy w góry wychodzą pod wpływem alkoholu, lekceważąc obowiązujące w Bieszczadzkim Parku Narodowym przepisy.
Co raz trudniej
Obecnie w Bieszczadzkiej Grupie GOPR działa 141 czynnych ratowników, czyli takich, którzy mają ważne badania i kurs kwalifikowanej pierwszej pomocy. - Pozostali to emerytowani ratownicy, którzy nie działają już w terenie, ale od kwietnia do września można ich spotkać na wystawie w sanockim Skansenie, gdzie opowiadają o historii GOPR i naszych działaniach - mówi naczelnik.
Czynny ratownik GOPR, ma obowiązek w ciągu roku odpracować 12 godzin społecznie. - Generalnie jeśli chodzi o wolontariat, to z roku na rok jest coraz trudniej. Dopóki ratownik nie ma żony i dzieci, to jeszcze znajduje na to czas, później w pierwszej kolejności trzeba utrzymać rodziny - mówi naczelnik.
Jak dodaje Bieszczadzki GOPR ma już swoje lata. - Jak porównamy Grupę Bieszczadzka, która ma już 62 lata z np. Jurajską, która ma 25, to widać jak to się układa pokoleniowo. U nas z roku na rok przybywa ratowników starszych, a coraz mniej jest chętnych. To bolączka całego GOPR-u, ale też i Ochotniczych Straży Pożarnych czy WOPR-u. Ale jak jest akcja, to sporo osób się aktywizuje i przyjeżdża - podkreśla.
Urlop przeznaczany na dyżury
Jak przypomina naczelnik, każda z osób pracujących ma ustawowo zapisane 26 dni urlopu, z czego ochotnik 12 dni powinien przeznaczyć na dyżury. - To też jest problem, a strasznej zachęty do takiej działalności nie ma. Ratownicy nie dostają z tego tytułu żadnych profitów, jedynie ustawową delegację w wysokości 45 zł za dobę i sprzęt, jeśli wyrobią powyżej 1200 godzin.
Obecnie w GOPR działa około ośmiu ratowniczek, niestety panie też szybko się „wykruszają”. - Jak jest dyżur - to dyżur, jak akcja - to akcja, każdy robi tyle samo. Poza tym dziewczynom trudniej jest się wyrwać z domów - mąż, dzieci i dyżurowanie się kończy - dodaje.
Jak podkreśla naczelnik ratownicy z GOPR nie mają wakacji. - Wakacje mają turyści. Jesteśmy do dyspozycji cały rok, a w trakcie sezonu wakacyjnego tych wyjazdów jest rzeczywiście dużo więcej, bo turystów jest więcej. Od początku roku mieliśmy 201 akcji, a w czasie samych wakacji 80 - podsumowuje.
ZDJĘCIA: BIESZCZADZKA GRUPA GOPR