Rafał „Grill” Buczyński na rower wsiadł gdy dowiedział się, że ma chłoniaka. Pierwszą podróż odbył w Bieszczady. Dotarł na Kremenaros gdzie zawiesił flagę z napisem: „Możesz wszystko jeśli pokonasz lęk”. Od tamtej pory nie może się zatrzymać, wciąż chce motywować ludzi do walki z rakiem.
Rafał „Grill” Buczyński to były biegacz na 5000 i 10000 m, biegał trzydzieści lat, przestał po złamaniu uda. Jest szefem kuchni i dietetykiem, pasjonatem naturalnego jedzenia, wegetarianinem.
Chłoniaka, należącego do grupy złośliwych nowotworów pochodzących z układu chłonnego, zdiagnozowano u niego w 2019 roku. Od listopada 2021 roku jest w remisji. Na rower wsiadł praktycznie pod szpitalem, jeszcze w trakcie leczenia. Ruszył w Bieszczady. Początkowo zaplanował, że przejedzie 100 dni, jechał ponad 500. Na koncie ma wiele kilometrów, ale dokładnie nie wie ile, bo ich nie liczy.
Czasem trzeba dać kopa
Rafał na diagnozę zareagował w miarę spokojnie. - Jedni są przytłoczeni, a inni - tak jak ja, próbują się nie poddawać i szukać różnych form pomocy, by wykorzystać wszystkie możliwości - opowiada. Ale przyznaje, że jego też w końcu dopadło przygnębienie.
Inspiracją do walki z chłoniakiem był jeden z pacjentów, którego poznał w szpitalu w 2019 roku. - Pan Staszek dowiedział się, że lekarze dają mu rokowania na kilka, kilkanaście miesięcy życia. Chodził strasznie smutny i przygnębiony. Powiedział, że nie wraca do domu, zostaje w szpitalu, bo nie chce żonie robić problemów - opowiada.
Rafał zareagował nietypowo. - Powiedziałem mu - Panie Stasiu, niech się pan odwróci i przyładowałem mu kopa. Powiedziałem mu, że musi zmienić podejście. Przegadaliśmy wiele nocy.
Jak sie okazało pan Stasiu miał niezrealizowane marzenie - chciał spróbować latania na paralotni. - Mam znajomych, którzy prowadzą szkółkę paralotniarską i zaaranżowałem szybką akcję. Wzięliśmy go na lotnisko, złapał dryg i lata do dziś.
Pan Staszek wciąż utrzymuje kontakt z Rafałem. - Pokazuje zdjęcia, wciąż lata. Pokonał swoją niemoc. Rok temu był ponownie w szpitalu, ale znów wrócił do latania, wsiadł nawet na rower.
Im ciężej, tym łatwiej
Rafał zaczął się wtedy zastanawiać nad sobą, swoją chorobą i działaniami, które mógłby podjąć. - Pomyślałem, że też muszę coś zrobić, nie mogę się poddawać - opowiada.
Jeszcze wtedy nie miał roweru, ale dzięki pomocy dobrych ludzi rower udało się zorganizować. Pierwszym celem jakim sobie wyznaczył, było przejechanie 1000 kilometrów. - Pojechałem. Pierwszy raz wtedy ruszyłem w Bieszczady. Udało mi się dojechać na Krzemieniec.
W tym czasie odezwało się do niego sporo osób, dla których stał się inspiracją. - Opowiadali mi swoje historie - ktoś się leczy, leży i nie ma takiej siły jak ja. Kiedy minął już miesiąc mojej podróży, a ja zostałem do kości przemoczony przez burze, pomyślałem sobie, że im ciężej jest, tym łatwiej.
Kiedy znów jechał w 2021 roku, pierwsze 100 dni jazdy wypadło w całkowitym lock downie z powodu pandemii. - Zamknęli wtedy wszystkie restauracje, hotele. Chciałem wracać do domu. Napisała do mnie wtedy jedna pani, że jej syn poddał się całkowicie chorobie, odmawiał leczenia i stwierdziłem, że w takim razie będę jeszcze chwilę jechał. Chciałem mu pokazać, że wciąż można walczyć.
Rafał jedzie, bo motywuje ludzi, chce by uwierzyli, że można wyjść z raka, a nawet że z rakiem można żyć jak się chce. Jak mówi - możesz wszystko gdy pokonasz lęk. - Postanowiłem że znów pojadę, nie wiem ile. Czasem mam dużo siły, a czasem mniej. Ale wtedy biorę wszystko na spokojnie, wiem, że trzeba się z tym pogodzić. Wiem, że coś dobrego się wydarzy, będzie łatwiej.
Po burzy wychodzi Słońce
I jest, bo tak mówi buddyjskie przysłowie - po burzy zawsze wyjdzie słońce. - Tylko nie wiadomo kiedy, dlatego ważna jest też cierpliwość - mówi z uśmiechem Rafał. - Ludzie mi mówią, że oni by nie potrafili czekać, że to za duża nerwówka. Ja tłumaczę, że dla mnie czekanie, to opanowywanie swoich nerwów. Nie mam noclegu - ok, czekam, on zawsze się znajdzie. Trzeba tylko zachować spokój.
Rafał do końca nie planuje swoich podróży. Wierzy, że po drodze spotka dobrych ludzi, którzy zechcą go przygarnąć, a na swoich przeczuciach jeszcze się nie zawiódł.
Pod Legnicą nocleg zaoferowała mu rodzina z dziećmi. - Znów okazało się, że wszystko jest po coś. Prowadzili zbiórkę pieniędzy na operację serca swojego syna Cyprianka, która mogła sie odbyć tylko w Stanach Zjednoczonych. Mieli wszystko umówione, brakowało im tylko pieniędzy.
Rafał zaczął wtedy pisać do znajomych dziennikarzy, którzy wcześniej opisywali jego podróże. Udało się.
Rusz się nie ruszając
Jeszcze będąc w szpitalu zrobił akcję - „Rusz się nie ruszając”. - Ludzie tam narzekali, że mają mało miejsca na ćwiczenia. Chciałem im pokazać, że można też wiele rzeczy wykonywać na siedząco - wyjaśnia.
Zaczął wiec namawiać do trzydziestodniowego sportowego wyzwania. - Codziennie ćwiczyłem z kimś innym. Do akcji włączył się Maciek Sturh, Doda, Maciej Orłoś, a na stoku narciarskim do akcji włączyła się Kasia Glinka.
Finał akcji wykonał z baletem Zespołu Pieśni i Tańca Mazowsze. Jak mówi nic nie było aranżowane. O wszystkim znów zdecydował splot różnych zdarzeń. Na targach turystyki poznał dziewczynę z Mazowsza, która zaprosiła go na jubileusz i na koniec udało się ich namówić na wspólne ćwiczenia.
- Wcześniej byłem biegaczem. Lekarze jednak zalecieli bym zbytnio nie obciążał organizmu. Dopiero lekarz w Narodowym Instytucie Onkologii w Gliwicach, powiedział mi, że powinienem się wystawić na próbę. By organizm wiedział, że ma walczyć, ma iść do progu swoich możliwości. Tylko trzeba wywarzyć ten próg, by nie przedobrzyć i nie skończyło się omdleniem.
Rafał podkreśla, że było mu łatwiej znaleźć granicę przez wcześniejsze treningi, wiedział ile wytrzyma jego organizm. - Rower jest obciążeniem, ale to nie bieganie. Co innego jest przejechać 100 km na rowerze, a co innego przebiec taki dystans.
Ach te paczkomaty
Jego rower objuczony jest jak wielbłąd: jedzenie, ubrania, patelnia, blender, kuchenka gazowa, namiot i wiele innych rzeczy. Kiedyś przecinał trasę wyścigu Tour de Polonge w Tatrach i w trakcie przerwy, jeden z zawodników próbował wsiąść na jego rower, od razu się przewrócił. - Śmiali się, bo nie sądzili, że kolarzówka może utrzymać taki ciężar. Gratulowali mi, że dałem radę przejechać taki sam odcinek jak oni, tylko z moim ładunkiem - uśmiecha się.
Rafał jest wegetarianinem i bardzo dba o swoją dietę. Jak mówi - w podróży jest trudniej, ale daje radę. - Wiele osób pyta się mnie o dietę przy takim wysiłku, a ja im mówię by zamienili ziemniaki na soczewicę. U mnie podstawą są wszystkie ziarna i orzechy oraz dużo tłuszczu. Wciąż wiozę z sobą w buteleczkach różne oleje.
Kiedyś zrobił sobie placki ziemniaczane z cukinią, a nocował w domu rekolekcyjnym. - Myślałem, że mi starczy na trochę dłużej i zostawiłem sobie na rano. Mogłem je jednak lepiej zabezpieczyć, schodzę na dół i patrzę tylko trzy zostały - śmieje się.
Życie w trasie ułatwiają mu paczkomaty. - Robię zamówienia i tak ustalam trasę, by dojechać do paczkomatu. Właśnie dlatego teraz dojechałem do Cisnej. Miałem jechać tylko do Wetliny ale tam nie ma paczkomatu i przez to mam więcej pod górkę - żartuje.
Ostatnie dwa tygodnie Rafał spędził w Beskidzie Niskim, teraz postanowił jechać przez Słowację i Węgry, do Rumunii i Albanii. Wciąż motywuje, wciąż wspiera i jak mówi - wciąż prowadzą go nasze Bieszczadzkie Anioły!
Liczy na Waszą pomoc - każdy kto zechce wesprzeć go w tej podróży, może kupić mu „symboliczną kawę” - TUTAJ!
Jego podróż możecie sledzić na FB - TUTAJ!
Zdjęcia: FB Rafał Grill Buczyński