Trasa z Polańczyka do Soliny przypomina warszawską ulicę Marszałkowską w niedzielę handlową. Niekończące się sznury samochodów, w ślimaczym tempie sunących ku Zaporze i w przeciwnym kierunku, motocykle szybko i sprawnie omijające rozgrzane auta, rowerzyści prowadzący swoje dwukołowe pojazdy chodnikiem lub poboczem - oto obraz Soliny w dzisiejsze południe.
Ci, którzy poruszają się pieszo, korzystają z każdego skrawka cienia rzucanego przez przydrożne drzewa, by ochłonąć i odpocząć od skwaru. Przy zaporze 27 stopni Celsjusza, a na zaporze tłumy uzbrojonych w butelki z wodą turystów. Wokół budek z wyrobami bieszczadzkimi pusto, no bo po co komu pięknie rzeźbione figury aniołów czy obrazy malowane pędzlem miejscowych artystów? Za to chińskie zabawki, poduszki ze skrzypiącego w dłoniach nylonu czy plastikowe dmuchawki z tegoż kraju, robią furorę. Aha, jeszcze lody świetnie się sprzedają, choć cena jednej kulki aż 3 złote kosztuje, więc trzykrotnie więcej niż przy wspomnianej Marszałkowskiej.
Jedni sami, inni z psami, choć niewiele wyobraźni potrzeba, by przewidzieć co się dzieje z psimi łapami maszerującymi po rozgrzanym niewyobrażalnie deptaku na Zaporze. Jeśli jednakowoż wyobraźni psim właścicielom nie wystarcza, powinni sprawdzić to chodząc po zaporze boso. Krótki byłby to spacer, oj krótki!