Aktywiści z Inicjatywy Dzikie Karpaty przyznali, że nie zachowali ostrożności podczas spaceru w lesie. Dziękują ratownikom za przeprowadzoną akcję i przyznają, że „czują się źle z sytuacją, w której - działając z dobrych pobudek - zakłócili spokój niedźwiedzia.”
Jak już informowaliśmy w niedzielę 12 listopada doszło do ataku niedźwiedzia, na jednego z aktywistów z Inicjatywy Dzikie Karpaty. Grupa ta od kilku lat monitoruje teren Karpat, zwracając uwagę na konieczność większej ochrony zwierząt oraz drzewostanów.
W trakcie jednego ze spacerów, w czasie którego chcieli sprawdzić czy Lasy Państwowe nie prowadzą wycinki w okolicy niedźwiedziej gawry doszło do spotkania z niedźwiedziem. Zwierze zaatakowało jednego ze znajdujących się w okolicy mężczyzn i mocno go poszarpało. Akcja ratownicza trwała 3 godziny, a rannego aktywistę przetransportowano do szpitala w Krośnie.
W tej sprawie swoje zdanie wyraziło już Nadleśnictwo Lutowiska, na którego terenie doszło do ataku. Teraz głos zabrali aktywiści.
Obecność niedźwiedzia ich zaskoczyła
Jak czytamy w oświadczeniu w trakcie spaceru „jeden z aktywistów został zaatakowany i odniósł poważne obrażenia głowy, pleców i nóg. Drugiej osobie nic się nie stało. Niedźwiedź oddalił się z miejsca zdarzenia. Po akcji pomocowej służb ratowniczych poszkodowana osoba trafiła do szpitala, gdzie obecnie przebywa. Stan jej zdrowia jest ciężki, ale stabilny. Chcielibyśmy bardzo podziękować służbom, które udzieliły pomocy poszkodowanemu” – piszą aktywiści.
Do zdarzenia doszło na terenie Nadleśnictwa Lutowiska, w wydzieleniu w którym latem tego roku odkryli wycinkę prowadzoną w pobliżu gawry niedźwiedzia. Obecność niedźwiedzia ich zaskoczyła. „Nie zauważyli zwierzęcia odpowiednio wcześnie, nie mieli szansy zareagować na jego sygnały ostrzegawcze i zgodnie z zasadami wycofać się w odpowiednim momencie, nie zachowali środków ostrożności podczas spaceru.”
O tym, że wycinka jest prowadzona w pobliżu gawry zawiadomili zarówno Nadleśnictwo Lutowiska, jak i do Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska. Wnieśli też o ustanowienie strefy ochronnej.
„Niestety, od tamtej pory, mimo próśb o dopuszczenie do postępowania, nie dostaliśmy żadnej informacji o podjętych krokach - ani od RDOŚ ani od leśników (mimo licznych okazji ku temu), z wyjątkiem ogólnego powiadomienia o wszczęciu postępowania. Co więcej - na krótko przed zdarzeniem przedstawiciel Lasów Państwowych informował nas, że gawra na pewno nie jest zasiedlona. Wobec tego konieczne jest przedstawienie pełnego obrazu sytuacji, bowiem jest on dowodem przede wszystkim na systemową bierność instytucji w zakresie ochrony przyrody w bieszczadzkich lasach” - wyjaśniają.
Sprawdzali stan lasu
Jak dodają, na podstawie swoich nienajlepszych dotychczasowych doświadczeń, postanowili sprawdzić stan wydzielenia w terenie, co doprowadziło do niebezpiecznego zdarzenia. Obaj aktywiści, którzy wzięli udział w zdarzeniu dochodzą teraz powoli do siebie.
„(…) ale nie zmienia to faktu, że czują się źle z sytuacją, w której - działając z dobrych pobudek - zakłócili spokój niedźwiedzia”.
„Nie powinno było do tego dojść, zwłaszcza w czasie przygotowań do gawrowania. Niedźwiedź zachował się w podręcznikowy, właściwy sobie sposób, na własnym terytorium, obszarze odludnym w okolicach gawry, zaskoczony i w poczuciu zagrożenia zademonstrował swoją siłę i dominację. Ubolewamy, że doszło do tego incydentu. Tym razem popełniliśmy błąd. Jest nam przykro przede wszystkim wobec niedźwiedzia, któremu został odebrany spokój i poczucie bezpieczeństwa.”
Odnoszą się też do publikacji na ten temat w mediach i internecie.
„O incydencie informowało m.in. Nadleśnictwo Lutowiska, na którego terenie doszło do wypadku. O ile jest dla nas jasne, że komunikat jest potrzebny, o tyle szkoda, że nawet przy takiej okazji nadleśnictwo pozwala sobie na propagowanie nieścisłych informacji wprowadzających w błąd.
Nadleśnictwo dosyć delikatnie określa prowadzoną przez siebie wycinkę w okolicy miejsca gawrowania mianem zabiegów hodowlanych.
Od dawna wiemy, że zrywki prowadzone są na terenach zamieszkiwanych przez niedźwiedzie, wycinane są wypróchniałe jodły lub drzewa ze śladami obecności zwierząt. Alarmowaliśmy i walczyliśmy o ochronę takich miejsc nie raz. Wydzielenie, w którym doszło do incydentu, jest jednym z tych, o ochronę którego zabiegaliśmy.”
Zauważają, że Nadleśnictwo Lutowiska samo przyznało, że było świadome istnienia gawry w tym wydzieleniu już od stycznia 2023 roku. „Jej obecność nie przeszkodziła jednak w przeprowadzeniu wycinki w bardzo bliskiej odległości, nawet 60 metrów od gawry. Nie podjęto żadnych działań mających na celu objęcie ochroną miejsca bytowania niedźwiedzia. Nie zgłoszono nawet tego faktu do RDOŚ. To tłumaczy, czemu na całym Podkarpaciu są tylko dwie strefy ochronne dla niedźwiedzi - pracownicy LP świadomie tych miejsc nie zgłaszają” - podkreślają.
Brakuje stref ochronnych
Dodają, że w efekcie, większość bieszczadzkich niedźwiedzi żyje poza strefami ochronnymi - do ich matecznika może wejść każdy: leśnik, pilarz, turysta, aktywista. „Strefy nie powstają, bo utrudniają gospodarkę leśną. Ale ich brak prowadzi do niebezpiecznych sytuacji, takich jak ta z niedzieli lub z jesieni zeszłego roku, kiedy niedźwiedź zaatakował pracownika Nadleśnictwa Lutowiska, zaledwie kilka kilometrów od tego miejsca.”
„Zdarzenie, do którego doszło w niedzielę i wszystkie poprzedzające je okoliczności, jak również inne zdarzenia związane z bieszczadzkimi niedźwiedziami prowadzą do jednego wniosku - ochroną powinna zostać objęta nie tylko każda stwierdzona gawra, niezależnie od tego czy w danym momencie jest zajęta przez niedźwiedzia czy nie, lecz również – zgodnie z przepisami Dyrektywy Siedliskowej, każdy las, w którym niedźwiedzie bytują. Tylko w ten sposób zmniejszymy liczbę niebezpiecznych zdarzeń, zapewnimy niedźwiedziom odpowiednie siedlisko, i ochronimy je przed niepokojeniem – tak przez leśników, jak i przez aktywistów” – kończą oświadczenie.
Na swoim profilu w mediach społecznościowych publikują tez zdjęcia z miejsca w którym gawruje niedźwiedź. Jest na nich pokazana wycinka drzew, która była prowadzona tego lata.
ZDJĘCIA: IDK