Niebywałego wyczynu dokonało 4 śmiałków z Leska , którzy podjęli udaną próbę pieszego przejścia z Ustrzyk Górnych do Leska w ciągu doby. Podczas swojej wędrówki spotkali rysia i misia.
Tego niełatwego zadania podjęli się członkowie Stowarzyszenia Przewodników Turystycznych „Karpaty”: ks. Rafał Szykuła (wikariusz) inicjator wyprawy, w wolnych chwilach wiele godzin spędzający na bieszczadzkich szlakach, przewodnicy beskidzcy Bożena Bobula (nauczyciel i przewodnik beskidzki) oraz małżeństwo Barbara i Wojciech Jankowscy (Basia – nauczycielka wędrująca po górach, Wojtek – leśnik i przewodnik beskidzki).
Pewnego dnia umówili się, że podejmą próbę sprawdzenia, czy możliwe jest pokonanie w tempie wędrówki turystycznej trasy pieszej prowadzącej znakowanymi szlakami pieszymi górskimi z Ustrzyk Górnych do Leska. Ze względu na coraz większą liczbę niedźwiedzi w lasach bieszczadzkich postanowili – bardzo rozsądnie – wyruszyć na tę trasę wcześnie (o 4 rano), aby w ciągu dnia dojść do Terki lub Wołkowyi, a potem już nocą do Leska.
Sprzyjająca pogoda w dniu 14 lipca umożliwiła im realizację tego zamiaru. Z odpowiednim sprzętem i ekwipunkiem turystycznym (latarkami czołówkami itp.), nocą o 2.30 wyjechali samochodem z Leska do Ustrzyk Górnych. Dojazd do celu wydłużył się z powodu dokładnej kontroli przez funkcjonariuszy Straży Granicznej zdziwionych ich zamiarem.
O 4 rano wyruszyli z Ustrzyk Górnych czerwonym szlakiem wschodniobeskidzkim przez połoniny. O godz. 6.15 doszli do najwyższego szczytu Połoniny Caryńskiej 1297 m., o 7.20 odsapnęli w Berehach Górnych, do Chatki Puchatka na Połoninie Wetlińskiej (1228 m) dotarli o godz. 8.55, a na Przełęczy Orłowicza odpoczęli nieco o 10.45, by potem pokonać najbardziej lesisty odcinek trasy do Terki. Prowadził on z Połoniny Wetlińskiej na Krysową i dalej zielonym szlakiem pieszym górskim przez Siwarną – Bukowinę – Żołobinę – Szczycisko – Połomę – do Terki, gdzie o spotkanie z niedźwiadkiem nie trudno. Na tym odcinku spotkali się jednak tylko z rysiem.
O godz. 16.45 zjedli smakowitą zupę w barze pod Monasterem w Terce. Stamtąd wędrowali do Wołkowyi, później odkrytym grzbietem Wierchów (20.10) do Myczkowa. I właśnie nad samym Myczkowem, w najmniej spodziewanym miejscu, już o zmierzchu naszli na niedźwiedzia, który zaskoczony niespodziewanymi gośćmi w jego leśnym domu czmychnął na szczęście w krzaki.
Ostatni odcinek trasy z Myczkowa do Leska prowadził przez dolinę Bereźnicy Niżnej (22.45) – Zwierzyń – Czulnię – Kamień Leski i wreszcie Lesko. Przejście przez Bereźnicę Niżną nocą było szczególnie ekstremalne. Wąska i zarośnięta ścieżka, gęste zakrzaczenia, trawy na dwa metry i dolina, po której w ostatnich dniach jeździł prawdopodobnie jakiś ciągnik, co utworzyło wiele nowych dróg. W takich warunkach przy zupełnej ciemności i braku nawet światła księżyca potrzebna była niezwykła czujność, aby nie zgubić kierunku. Na szczęście ten odcinek jest jedną z ulubionych tras uczestników eskapady i wszystko potoczyło się dobrze. Piechurzy powitali Lesko o godz. 1.57. W sumie pokonanie 63 km zajęło im 21 godzin i 57 minut łącznie z odpoczynkami, posiłkami i fotografowaniem. Ich GPS wyliczył przewyższenia: łącznie 2900 m podejść do góry i 3200 m zejść w dół, gdy mięśnie nóg są szczególnie napięte i odczuwa się później zmęczenie.
Twierdzą, że gdyby niektóre odcinki szlaków na tej trasie nie były zniszczone przez zrywkę leśną, pełne kolein i błota, to ten czas byłby krótszy. Pragnę pogratulować śmiałkom sukcesu, wytrwałości, wytrzymałości oraz świetnej kondycji fizycznej i życzyć kolejnych wyczynów w ciągu doby z innych zakątków Bieszczadów do Leska. Z gór w doliny wędruje się łatwiej!