- Nie dorabiałam sobie dużo, ale zawsze coś. Teraz nie mam za co żyć, a towar w sklepach na Ukrainie coraz droższy – skarży się przez telefon Tatiana spod Sambora. – Jeśli epidemia koronawirusa potrwa kolejne miesiące, chyba będą zmuszona żebrać.
Tatiana ma 64 lata, żałośnie niską emeryturę (w przeliczeniu na złotówki to około 300 zł), jest wdową i mieszka samotnie w niewielkim siole. Dzieci dawno wyjechały do miasta, ponad sześćset kilometrów dalej. Odwiedzają matkę najwyżej dwa razy w roku, a ona wcale temu się nie dziwi. – Takie dzisiaj czasy, że każdy zabiegany – mówi.
Kobieta od kilku lat regularnie przyjeżdżała do Ustrzyk Dolnych. Dzięki wytrwałości i szczęściu mogła dziennie zarobić na drobnym handlu nawet 50-70 zł. – Polacy lubią gruziński alkohol, czasami udawało mi się sprzedać też słodycze, fasolę, czosnek – opowiada. – Najlepiej wiodło mi się latem, bo u was wtedy dużo wycieczek autokarowych. Człowiek na wycieczce nie żałuje grosza, wina i koniaki szły jak woda.
Przed zamknięciem granic w Ustrzykach handlowało każdego dnia kilkadziesiąt osób z Ukrainy. Niektórzy irytowali przechodniów nachalnością, ale większość nie była napastliwa. W miejscowych sklepach byli nierzadko pierwszymi klientami. Pewna kobieta na parkingu przed sklepem mówiła dziennikarzowi GB, że gdyby nie Polska, wielu ludzi na Ukrainie nie miałoby za co żyć. Tamtejsze emerytury są niemal głodowe, szaleje bezrobocie, więc kto mógł wyjeżdżał do Polski za pracą lub chociaż na drobny handel. Ci, którzy dysponują busami, kupowali w lokalnych sklepach i hurtowniach towar wielokrotnie przewyższający ich potrzeby. Byli zaopatrzeniowcami jednorazowo dla kilku, a nawet kilkunastu rodzin. Mięso, wędliny, konserwy, środki czystości i higieniczne to tylko niektóre z bogatej palety towarów kupowanych setkami kilogramów przez sąsiadów zza miedzy.
- Kiedy człowiek nie wie, co go czeka jutro, robi zapasy na później – mówi Tatiana – Wasze sklepy były nieustannie oblężone przez moich rodaków, bo i oni, i ja mieliśmy obawę, że wojna na Ukrainie rozleje się też na część zachodnią i obejmie nasze tereny. Tymczasem to koronawirus pokazał, że warto było napełniać spiżarnię różnymi produktami z Polski. U nas w sklepach towaru o wiele mniej i strasznie drogi, ale kiedy zaraza szybko nie ustąpi, będę zmuszona kupować na miejscu lub jeździć do pobliskiego Sambora. Kłopot w tym, że już prawie nie mam pieniędzy. Moja emerytura wystarcza na bardzo skromne życie, ale w czasach względnej stabilizacji. Teraz mamy stan wyjątkowy, a ceny poszybowały w górę. Ludzie narzekają i tęsknią za Polską.
Brak Ukraińców w przygranicznych polskich miastach uderza w małych handlowców i w duże sklepy. W tych drugich przyjezdni ze Wschodu zostawiali codziennie tysiące złotych. – Wszystko wskazuje, że zbyt prędko ich w Ustrzykach nie zobaczymy – przewiduje ekspedient pawilonu handlowego z mieszanym asortymentem. – Możemy tylko uzbroić się w cierpliwość, ale strat już nie odrobimy.