Biłam się z myślami czy pisać, ale miarka się przebrała. Bardzo przeżywałam zdarzenie jakiego doświadczyłam będąc na spacerze z moją psiną. Dwie łanie powieszone na drucie w samym sercu Ustrzyk Dolnych, to chyba za wiele, aby bezkarnie wieszać kolejne niewinne zwierzęta. To zwykłe barbarzyństwo, którym powinno się bliżej przypatrzeć.
Często zapuszczam się do pobliskiego sadu za zgodą jego właściciela. Tym razem udałam się nieco głębiej, aż na niezagospodarowaną posesję jego sąsiada. Wiosną tego roku łania powiła tu za płotem swoje maleństwo. Od tego czasu rzadko odwiedzałam ten teren, aby nie płoszyć zwierzyny.
Trawy wysoko podrosły, pięknie pachniało ziołami. Kusiło mnie, aby zobaczyć, jak się obie mają. Może udało by się zrobić zdjęcie w pachnących rumiankach. Zawiązałam psa przy jednym z drzew. Przed oczami miałam obraz pięknej łani zapuszczającej się coraz częściej do widocznego z moich okien sadu. Napawałam się ich widokiem, ale i zastanawiałam jak to możliwe, że udaje się im w biały dzień żerować w samym środku ponad 9-tysięcznego miasteczka (Ustrzyki Dolne – od red.). Co innego nocą, kiedy prawie każdego dnia widywałam je w tercecie, jak zajadały pyszną trawę. Od czasu do czasu z miasta dochodziły niepokojące wieści: łania nadziana na ogrodzenie sąsiada, auto potrąciło zwierzę lub - co sieje największą grozę - wilki zjadły psa z posesji.
Zawsze zastanawiałam się, dlaczego zwierzyna schodzi aż tak blisko ludzi, przecież nas się boi? Czy to możliwe, że uciekają od wilków, których tropy rozpoznawałam w ogrodach działkowych lub nieco powyżej zabudowań domów jednorodzinnych. Może wybierają mniejsze zło?
Wilki też niepokojąco są bliżej nas. Na przedwiośniu napotkałam zagryzioną łanię, jeszcze ciepłą, zaatakowaną od zadu. Cała zbroczona krwią. Miałam nadzieję, że rozpoznam winowajcę szukając tropów na śniegu. Nie było żadnych śladów. Potem unikałam tych rejonów. Stale jednak rozmyślałam. Może w lesie za mało zwierzyny płowej i wilki schodzą coraz niżej w poszukiwaniu pożywienia? Czy może za dużo wzrosła populacja wilków? A może nasza obecność w lesie nie jest bez znaczenia?
Sama tego nie rozwiążę, więc powróćmy do mojego spaceru. Wyciągnęłam aparat fotograficzny. Po cichutku skradam się, wypatrując łań w trawach. Na skarpie coś lśni. Zabiło mi mocniej serce. Podchodzę nieco bliżej i oczom nie wierzę. Leży podrośnięty cielak z oberwanym uchem. Nie mogę załapać tchu. Nie wierzę. Przecieram oczy ze zdumienia. Na szyi zawieszony drut prowadzący do słupka ogrodzeniowego. Natychmiast wezwałam policję. Zamiast żywej, fotografuję martwą. I zaczynam kojarzyć. 2-3 miesiące temu widziałam podobny obrazek. Szybko pobiegłam w to miejsce. Niestety, na drzewie zobaczyłam metalową rozerwaną pętlę. Czyli ta łania, to nie wypadek, a zamierzone działanie ludzkie!
Pan dzielnicowy wszystkie linki pościągał do wyjaśnienia sprawy. Nie mogę zrozumieć dlaczego człowiek potrafi dźwigać na sobie takie obciążenia? Dwie łanie powieszone na drucie w samym sercu Ustrzyk Dolnych, to chyba za wiele, aby bezkarnie wieszać kolejne niewinne zwierzęta. To zwykłe barbarzyństwo, którym powinno się bliżej przypatrzeć.
Boję się nawet myśleć, kto mógłby być jego sprawcą? Dzisiaj tylko sprawdzam czy nie ma nowych zagrożeń. Niestety są. Kolejna lina zawieszona na obrzeżach sadu. Na szczęście mniej udolna. Czy musi dojść do kolejnej tragedii? Teren jest otwarty. Przecież może zawisnąć na tym nie tylko zwierzę.
Sprawa nie dawała mi spokoju, więc wybrałam się do rzecznika prasowego Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie, Edwarda Marszałka
Inka Wieczeńska: - Panie rzeczniku jak wytłumaczyć zachowania ludzi, którzy posuwają się do samowolnego zabijania dzikiej zwierzyny?
Edward Marszałek: - Nie wiem. To morderstwo zwierzęcia zaplanowane ze szczególnym okrucieństwem dokonywane w czasach, gdy nikt nie musi zabijać zwierzyny z głodu. Nie umiem tego wytłumaczyć. Myślę, że takie przypadki, mimo ich drastycznego charakteru, trzeba pokazywać, by uświadomić ludziom czym jest kłusownictwo.
I.W.: - W czym leży problem obecności zwierzyny w mieście?
E.M.: - Proces zwany fachowo synurbizacją, czyli dostosowaniem się dzikich zwierząt do specyficznych warunków panujących w miastach trwa od stuleci. Typowymi gatunkami „zmieszczałymi” są wróbel, gołąb miejski, jeżyk, kos, mysz polna, lis czy kuna domowa. Tereny miejskie stają się czasem bardzo atrakcyjnym siedliskiem, bo dają dzikim zwierzętom stałą dostępność pożywienia w postaci śmietników i wysypisk, miejsc dokarmiania zdziczałych kotów. Rzecz dotyczy także parków i ogrodów, gdzie są również dokarmiane. Pasy zieleni miejskiej czy podmiejskie ogródki stanowią bogatą bazę wielu gatunków roślin, chętnie zjadanych przez roślinożerców, takich jak choćby dziki. Poza tym w miastach jest cieplej, co w surowe zimy również ściąga zwierzynę. No i presja dzikich drapieżników jest dodatkowo dużo mniejsza, co zwiększa poczucie bezpieczeństwa. Wśród zwierząt zasiedlających miasta obserwowane są niepokojące zachowania jak śmiałość, „proszenie o pokarm” czy nawet agresja wobec ludzi i zwierząt domowych. Obserwuje się również zmianę aktywności z nocnej na dzienną. Wszystko to może stwarzać poważne problemy i być realnym zagrożeniem zarówno dla zwierząt, jak i dla człowieka. Ludzie przyzwyczajają się już do obecności dzików buchtujących w parku miejskim czy myszkujących na śmietnikach lisów. Kuny przegryzające kable pod maskami samochodów też już nikogo nie dziwią, choć mogą doprowadzić do rozpaczy. Natomiast dzikie ptaki, takie jak bogatki i kowaliki przylatujące do otwartej dłoni ze słonecznikiem to prawdziwa atrakcja skwerów miejskich, podobnie jak podbiegające wiewiórki. Wszystko to sprawia, że człowiek traktuje te zwierzęta jako oswojone. Zapominamy jednak, że są one dzikie i dodatkowo mogą roznosić niebezpieczne choroby m.in. wściekliznę. Mówmy i piszmy, aby nie wabić, nie dotykać I nie podchodzić dzikich zwierząt. Niech pozostają dzikie.
I.W.: - Są I tacy co się jej boją i często nie lubią dzikiej zwierzyny. Jak zatem zapewnić bezpieczeństwo mieszkańców i ich mienia?
E.M.: - Mieszkańcy Bieszczadów wiedzą, że żyją w miejscu, gdzie zwierzyny jest sporo, więc pewnie nikogo nie dziwi widok łani na podwórku czy nawet… niedźwiedzi na jabłoniach. Ważne, by umieć się zachować w tego typu sytuacjach, wyostrzyć wzrok na drodze wieczorem i o świcie, nie wchodzić do ostoi zwierzyny…
I.W.: - I tu pojawia się problem kłusownictwa. Co robić, aby nie dochodziło takich do tragedii?
E.M.: - Kłusownictwo - bo tak nazywa się nielegalne pozyskanie zwierzyny m.in. za pomocą wnyków, jest karalne. Ściganiem i prewencją zajmuje się Państwowa Straż Łowiecka. Na obszarze lasów współdziała z nią Straż Leśna. W sposób cykliczny prowadzone są akcje „Wnyk”, które mają na celu przeszukiwanie terenów leśnych , czy polnych i zdejmowanie pułapek na zwierzynę.
I.W.: - A kiedy „cywil” odnajdzie wnyki jak się ma zachować?
E.M.: - Wnyki to pętle z drutu lub stalowe linki umieszczane na ziemi lub na wysokości głowy zwierzęcia i umocowane do pnia drzewa. Zakładane są z reguły na przesmykach, którymi porusza się zwierzyna i stanowią też zagrożenie dla ludzi. W przypadku ich znalezienia należy niezwłocznie zawiadomić nadleśnictwo, policję, czy straż łowiecką. Nie wolno samodzielnie zdejmować, ani zabierać ze sobą wnyków, ale zapamiętać lub dobrze oznaczyć miejsce ich znalezienia, bowiem samo posiadanie wnyków też jest karalne!
I.W.: - A kiedy spotkamy padłą zwierzynę na terenie miasta?
E.M.: - Najlepiej powiadomić Urząd Gminy. Usunięcie i utylizacja martwych zwierząt poza lasem jest obowiązkiem gminy. Zgodnie z ustawą o ochronie zwierząt to samorząd ma obowiązek opieki nad wszystkimi zwierzętami domowymi (bezdomnymi) i dzikimi, zapewnienia im ewentualne schronienie czy opiekę weterynaryjną. W tym zakresie gmina może liczyć na współpracę i pomoc ze strony członków Polskiego Związku Łowieckiego, których zobowiązują do tego przepisy. Powiadomienie Nadleśnictwa też jest istotne, gdyż ubytek zwierzyny w obwodzie powinien zostać uwzględniony w planach łowieckich. Leśnicy sprawdzą także przyczynę śmierci zwierzęcia i w razie potrzeby zawiadomią inne służby, np. inspekcję weterynaryjną. Leśnicy też doradzą, jak zachować się przy zetknięciu z rannym zwierzęciem oraz pomogą w nawiązaniu kontaktu z urzędnikami i lekarzami weterynarii. Należy pamiętać, że niezależnie od tego, czy jest to zwierzę domowe, czy dzikie, to truchła nie wolno dotykać, ani tym bardziej zabierać. Śmierć zwierzęcia może być skutkiem choroby zakaźnej. Przypadki padłych dzików należy zgłosić powiatowemu lekarzowi weterynarii, gdyż może to być skutek ASF i powinien zostać zbadany.
I.W.: - Czasem bywa, że spotkamy się w lesie z agresywnym zwierzęciem, co wtedy robić?
E.M: - Należy się jak najszybciej oddalić na bezpieczną odległość. Zdrowe leśne zwierzęta unikają bowiem spotkania z ludźmi, dlatego w lesie musimy strzec się tych, które nas się nie boją. Trzeba też mieć świadomość, że zachowania zwierząt są trudne do przewidzenia szczególnie w czasie godów. Nawet rogacz sarny czy byk jelenia może być agresywny. Niebezpieczny też jest ranny odyniec, czy locha wiodąca młode, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie może szybko uciec, wtedy nawet sympatyczna i płochliwa sarna broniąca swojego koźlęcia potrafi atakować człowieka ostrymi raciczkami. Spotkania z dziwnie zachowującymi się dzikimi zwierzętami należy zgłosić do nadleśnictwa.
I.W.: - Dziękuję za rozmowę, z pewnością pomoże nam w obcowaniu z dziką zwierzyną.
Obecnie jest prowadzone śledztwo w sprawie ujawnienia sprawcy przez Wydział Kryminalny w Powiatowej Komendzie Policji Obywatelskiej w Ustrzykach Dolnych. O wynikach prac powiadomimy Czytelników Gazety Bieszczadzkiej.
Zdjęcia zabitych zwierząt, które zanalazł Inka Wieczeńska znajdują się na jej stronie internetowej - TUTAJ - TYKO DLA OSÓB PEŁNOLETNICH!!