„Idę pojeździć na nartach w Karakorum - chwile nas nie będzie! Do zobaczenia...” - to ostatni wpis na profilu Facebookowym Olka Ostrowskiego. Opublikował go 22 czerwca. Niestety ta chwila, o której pisał będzie trwać już wiecznie. Olek został w górach na zawsze. Zaginął 25 lipca, podczas wycofywania się po nieudanej próbie zdobycia góry Gaszerbrum II.
Olek Ostrowski pochodził z Wetliny. Z górami związany był od dziecka i nie potrafił bez nich żyć. Wiecznie uśmiechnięty i energiczny. Nikomu nigdy nie odmawiał pomocy. Ze wszystkimi zawsze żył w zgodzie i konsekwentnie realizował swoje marzenia.
- Olek stosunkowo późno zaczął zabawę w ściganie, ale od razu wykazał się niesamowitą determinacją. Wszedł w to całym sercem i pełną gębą, tak jak we wszystko co robił – mówi Bartek Kądziołka, były trener Olka i jego przyjaciel z Uczniowskiego Klubu Narciarskiego Laworta. - To było bardzo istotne, bo jako młody chłopak, uczeń gimnazjum podjął decyzję, że jeśli będzie tylko możliwość, to od razu chce iść do szkoły do Ustrzyk, po to by móc trenować.
- Mimo tego, iż wiedział, że lata młodzika ma stracone, to nie miał żadnych kompleksów wchodząc w ten sport, w niczym mu to nie przeszkadzało. Trenował z taką determinacja i siłą, że nawiązał walkę i pchał się do „piętnastki” Polski, a to są bardzo dobre wyniki – wspomina Przemek Szukalski, który również był trenerem i przyjacielem Olka.
Przemek z Bartkiem, poznali Olka kilkanaście lat temu. Przyjechał razem z ojcem Piotrem na zawody do Bystrego. Na początku zapoznali się z oczekiwaniami trenerów, a później zaczęli przyjeżdżać do Ustrzyk na treningi. Jedak on narciarstwo miał w genach. Zaczął od jazdy poza trasowej, od jazdy w puchu. Zaczął od tego co inni mogli robić później.
- To co ludzie o nim piszą i mówią to jest prawda. Ciężko się o nim mówi w czasie przeszłym. Dla niego nie było rzeczy niemożliwych. On był niezniszczalny – przekonuje Bartek i wspomina kiedy podczas zawodów sztafetowych w liceum, jeden ze startujących nabawił się kontuzji, to Olek pobiegł na pierwszej i ostatniej zmianie. - Mało tego, wszyscy biegali w kolcach lub innych dobrych sprzętach, a on miał na sobie spodenki, koszulkę i zwykłe trampki – dodaje z uśmiechem.
Był dumny, że pochodzi z Bieszczad
Przyjaciele wspominają, że Olek zawsze ciężko pracował i nie bał się pracy, a mimo tego z życia brał pełnymi garściami. Mógł dostać wiele od rodziców, ale nie brał. Wspominają, jak przez tydzień kosił. Siadał na malutki traktorek lub brał kosę i kosił łąki dookoła schroniska. Po dwanaście godzin dziennie. Jak trzeba było to przez osiem godzin rąbał drewno do schroniska. Dodatkowo w tym czasie miał przez 24/h miał dyżur w „goprze”. Zimą pracował jako instruktor narciarki w szkółce Przemka.
(Więcej w GB 16)