Kampania „Zaadoptuj drzewo” prowadzona przez WWF, a mająca swoje podkarpackie wyłącznie wątki, przysparza naszemu regionowi sporo „splendoru”. Z treści prezentowanych przez aktywistów różnych organizacji wynika bowiem, że Karpacka Puszcza to wyłącznie obszar zawężony do małego skrawka Podkarpacia, który przez WWF nazywany jest „projektowanym turnickim parkiem narodowym”. A przecież Karpaty to ponad 1500-kilometrowej długości łańcuch górski, w dużej mierze pokryty lasem, który dziwnym zbiegiem okoliczności, największej krzywdy doznaje właśnie pod Przemyślem.
Samo używanie nazwy Karpacka Puszcza, w odniesieniu do skrawka Pogórza Przemyskiego jest już nadużyciem, bowiem las pokrywający Karpaty zaczyna się nad górnym Dunajem, a kończy u jego ujścia do Morza Czarnego, zatem prawo do używania terminu „karpacka puszcza” przysługuje również Słowakom, Ukraińcom i Rumunom.
Mniej wtajemniczonym należy się też informacja, że termin „turnicki” w żaden sposób nie nawiązuje do turni tatrzańskich, też w końcu leżących w Karpatach, ale do małego strumyka o nazwie Turnica, który ma swój początek w bezpośrednim sąsiedztwie obiektów wypoczynkowych hotelu „Arłamów”. Turnica to również 151 hektarów rezerwatu, chroniącego dość dobrze zachowany fragment lasu bukowo-jodłowego, ciągnący się po obu stronach wspomnianego strumienia.
W samej kampanii WWF nie chodzi jednak o to, co jest już ściśle chronione, ale o kolejne elementy środowiska mogące stać się przedmiotem ochrony. Trwa procedura weryfikacji listy 2 tys. drzew zgłoszonych przez koalicję ekologistów do uznania za pomniki przyrody. Urzędy gmin nie są w stanie szybko zweryfikować takiej liczby i ocenić je - jak nakazuje ustawa - pod kątem „niepowtarzalnych wartości naukowych, krajobrazowych, historycznych, kulturowych i estetycznych”. Sama liczba 2 tys. wyklucza zresztą „niepowtarzalność”, albowiem dowodzi, że okazałe drzewa w tej okolicy są powszechne, a ich licznemu występowaniu nic nie zagraża. Nie będę się zatrzymywał nad przyjętymi kryteriami wymiarowymi owych drzew, bo nawet ich nie ujawniono, ale patrząc na podawane przez WWF obwody pni można odnieść wrażenie, że mierzono co drugie, albo co trzecie drzewo w lesie, co też kiepsko świadczy o merytorycznym przygotowaniu inicjatorów tej akcji do ochrony przyrody. Tęgich drzew na Podkarpaciu jest bowiem dostatek i wcale nie potrzebują one urzędowej tabliczki, by szumieć w chórze lasu.
Moją uwagę przykuło jednak promowane przez WWF hasło „Zaadoptuj i uratuj wybrane drzewo...”, będące w całości nadużyciem obliczonym na ludzką naiwność - dodam: dobrze obliczonym, skoro udało się już naciągnąć sporo przybranych „ojców i matek”. Dokładnie to nawet „naciąć”, bo przecież część proponowanych do objęcia ochroną okazów jest już chroniona, rosną bowiem w rezerwatach „Turnica” i „Reberce”, co w oczywisty sposób chroni je przed wycinką.
Ewidentnym nadużyciem jest używanie przez ekologistów słowa adopcja, które w Polsce oznacza usynowienie. Okazuje się, że na „adopcji” takiego 100-letniego „dziecka” można nieźle zarobić.
„Ośrodek adopcyjny WWF” wycenił swoje usługi i tak np. dla ubogich za drzewo marnej kondycji adopcję miesięczną proponuje w cenie 25-65 złotych. Możliwa jest też adopcja jednorazowa, która kosztuje do 160 zł. Dla bogatszych są grubsze drzewa po 55 złotych na miesiąc, co przez rok daje 660 złotych. Teraz już łatwo zrozumieć dlaczego tych pomników ma być 2000? Bo to może przynieść pokaźną kwotę sięgającą nawet miliona złotych, za którą można będzie epatować kolejne pokolenia wrażliwych ludzi. Że też na taki pomysł nie wpadł dotąd żaden minister finansów! Pomysłodawcy „adopcji” powinni jednak wiedzieć, że drzewa te mają swojego właściciela, którym jest Skarb Państwa. I to właśnie Skarb Państwa mógłby zarabiać na drzewach, wyhodowanych przez Lasy Państwowe!
(Więcej w GB 25)