Czy turyści, którzy regularnie na wakacje przyjeżdżali w Bieszczady, tego lata sobie odpuszczą? – Nawet jeśli epidemia ustanie i nie będzie przeciwwskazań do wyjazdów, w ludziach pozostanie lęk, a ten skutecznie zatrzyma ich w domach – przewiduje właściciel gospodarstwa agroturystycznego spod Leska.
Można spekulować, co będzie za dwa lub trzy miesiące, niemniej rozpytywani przez nas gestorzy bazy noclegowej potwierdzają obawy przed zupełną finansową klapą. Są miejsca, gdzie goście zamówili pokoje przed kilkoma miesiącami, a teraz dzwonią i odmawiają rezerwacje. Przyczyną bezpośrednią jest koronawirus, a pośrednią – ograniczone fundusze. Niemało miłośników Bieszczadów to m.in. ludzie utrzymujący się na co dzień z pracy na umowie zleceniu i umowie o dzieło. Obecnie w większości nie mogą pracować. Ich portfele już teraz mocno się skurczyły, a będą zapewne jeszcze szczuplejsze.
Pan Andrzej prowadzi niewielki pensjonat. Rokrocznie od maja do października miał niemal komplet gości, ale ten rok zapowiada się fatalnie. – Trzy rodziny już zrezygnowały, czekam na kolejne telefony w takiej samej sprawie – mówi z goryczą. – Z drugiej strony to zrozumiałe. W czasie, kiedy koronawirus się rozprzestrzenia, ludzie nie myślą o wczasach, tylko o bezpieczeństwie.
Z planów spędzania urlopu poza miejscem zamieszkania rezygnują nawet osoby dobrze sytuowane. W tym przypadku decyduje obawa przed „złapaniem” wirusa. – Co rok w sierpniu gościłem u siebie warszawskiego przedsiębiorcę z żoną i trójką dzieci – opowiada właściciel agroturystyki w wysokich Bieszczadach. – Dwa tygodnie spędzali w polskich górach, kolejne dwa za granicą. Teraz wiem, że raczej nie wybiorą się nigdzie. Uważają, że ryzyko będzie zbyt duże, bo zaraza tak szybko nie ustąpi, a co najwyżej na chwilę się zatrzyma.
Krzysztof Bross prowadzi gospodarstwo agroturystyczne w Teleśnicy Sannej. Nie martwi się zanadto o gości na lato, bo – jak twierdzi – nawet, jeśli nie przyjadą, to utrzyma się z emerytury. – Gorzej będą mieli ci, którzy są jeszcze w wieku produkcyjnym, a żyją wyłącznie z wynajmu noclegów i żywienia turystów. Oni mogą rzeczywiście mocno odczuć skutki epidemii.
- Ja bym nie dramatyzował – mówi inny gestor bazy noclegowej w gminie Ustrzyki Dolne. – Jestem przekonany, że wkrótce epidemia się skończy i wrócimy do normalnego życia. A turyści przyjadą, bo po wielotygodniowym (a może kilkumiesięcznym) stresie będą musieli znaleźć miejsce do odbudowy sił fizycznych i psychicznych. Taką enklawą są Bieszczady, możliwość obcowania z naturą. Nic tak nie koi skołatanych nerwów, jak dzika przyroda.
Zdaniem Krzysztofa Gądka, właściciela siedliska Carpathia w Mucznem, ten sezon turystyczny jest już stracony. – Nie łudzę się, zastanawiam się tylko, za co będę żył przez najbliższe miesiące. Nawet jeśli przyjmiemy wersję, że zaraza się cofnie, to ludzie nie zechcą wydawać pieniędzy na wczasy. Postarają się oszczędzać, żeby mieć cokolwiek na wypadek powrotu koronawirusa.
Podobną opinię wyraża właściciel pensjonatu w Wetlinie. – Nie mam wątpliwości, że nadchodzący sezon turystycznie będzie marny. Na szczęście dostaję emeryturę, podobnie żona. Co jednak zrobią inni, znacznie młodsi?
- Od 2010 roku prowadzę „interes” nad Zalewem Solińskim, nigdy nie narzekałem na brak gości, lecz teraz będę musiał się pogodzić z brakiem dochodów – nie ukrywa pan Zdzisław. – Obawiam się, że tego lata po raz pierwszy od dłuższego czasu plaże nad jeziorem będą puste. Być może niektórzy lokalni biznesmeni zbankrutują.
W podobnej sytuacji są setki osób związanych z branżą noclegowo-wypoczynkową. – W zeszłych latach o tej porze mieliśmy zatrzęsienie telefonów w sprawie noclegów, teraz ani jednego – mówi Bogusław Bajorek z Centrum Informacji Turystycznej w Cisnej. – Możemy po cichu liczyć tylko na to, że wirus w końcu się zatrzyma i jeśli nie w wakacje, to jesienią przyjedzie do nas dużo gości. Niewykluczone, że zrezygnują z wyjazdów zagranicznych na rzecz tych krajowych.