W Bereżnicy Wyżnej, w gminie Solina, znaleziono kolejne martwe zwierzęta. Znalazł je pod metrową warstwą obornika właściciel posesji. Mężczyzna sprzątał pomieszczenia po tym, jak w końcu odzyskał je od prezeski krakowskiej Fundacji „Zwierze nie jest rzeczą”. - Wiele rzeczy w życiu widziałem, ale to co nalazłem, sprawiło, że nogi się pode mną ugięły – mówi pan Mieczysław.
O tym co przez lata działo się na terenie gminy Solina w Bereżnicy Wielkiej informowaliśmy już w poprzednich wydaniach Gazety Bieszczadzkiej i na naszej stronie internetowej. Izabela S. - prezeska krakowskiej Fundacji „Zwierzę Nie Jest Rzeczą”, przez wiele lat, w tragicznych warunkach przetrzymywała tam zwierzęta gospodarcze. Po zawiadomieniu od mieszkańców Bereżnicy, 7 kwietnia policja znalazła na miejscu krowy, kozy, konie i psa pomiędzy którymi leżały szczątki martwych zwierząt. Żywe zwierzęta, które znaleziono, były w tak złym stanie, że ledwo trzymały się na nogach. Leska policja i pracownicy gminy Solina mieli zabezpieczyć zwierzęta i teren. Prezeska Fundacji nadal nie odpisała nam na pytania, a numer telefonu, który udało nam się uzyskać okazał się nieaktywny.
Gospodarstwo w ruinie
Skontaktował się z nami właściciel posesji, który opowiedział nam w jakich okolicznościach doszło do wynajęcia gospodarstwa Izabeli S. i w jakim stanie je zostawiła. – Dałem ogłoszenie do biura nieruchomości, że chcę sprzedać gospodarstwo. Na stałe mieszkam za granicą z rodziną – mówi pan Mieczysław (nazwisko do wiadomości redakcji). - Pani Izabela zjawiła się u mnie wraz z pośrednikiem mówiąc, że jest zainteresowana kupnem mojego gospodarstwa. Obecne przepisy nie pozawalają na wykup i na razie chce wynająć. Zgodziłem się. Dom był po remoncie, więc lepiej, by ktoś go użytkował, ogrzewał i dbał o niego, niż ma stać pusty. Dodatkowo wynajmując gospodarstwo musiałem zrezygnować z dotacji unijnych, które ona przejęła. Zgodziła się dbać o wszystko tak, by nie było problemów. Powiedziała mi, że hoduje konie, więc załatwiłem jej od znajomych na początek trochę balotów, miała tylko zapłacić za transport. Później też miała się z nimi kontaktować, bo oni by jej te baloty dawali za darmo, ani razu nie zadzwoniła.
Pan Mieczysław podpisał z Izabelą S. w 2016 r. umowę, a sam wyjechał za granicę. Na początku kwietnia tego roku zadzwoniła do niego zaniepokojona rodzina z informacją, że w jego gospodarstwie znaleziono martwe zwierzęta. - Byłem w szoku. Nie przypuszczałem, że takie rzeczy mogą się dziać w moim domu – opowiada właściciel. - Mogłem przypuszczać, że nie wszystko jest w porządku, bo ta pani od ponad roku nie płaciła mi za wynajem i nie chciała się wyprowadzić, ale myślałem, że chodzi tylko o pieniądze. Moją sprawę skierowałem do sądu i czekałem na rozstrzygnięcie.
Kiedy pan Mieczysław opowiada co zastał na swojej posesji, nie może ukryć wzburzenia. - Zacznę od tego, że dom był zdewastowany, parter zalany, na ścianach pleśń, z sufitu odpadał tynk, a w ścianach były powybijane dziury. Podejrzewam, że w zimie nie paliła, bo nie miała drewna i jak rury pozamarzały to woda lała się non stop, a ona przeprowadziła się na piętro. Na podłodze leżało wszystko, od błota, przez papiery, po zwierzęce odchody. Straty są ogromne, szacuje je obecnie rzeczoznawca – mówi właściciel. - Jednak nie to było najgorsze. Kiedy wziąłem się za sprzątanie obory, w której stały zwierzęta, pod prawie metrową warstwą obornika (wywiozłem 300 kubików) znalazłem szkielety dwóch zwierząt. Jeden, poćwiartowany koń znajdował się w plastikowym pojemniku na wodę, który wylałem w obornik. Od razu zawiadomiłem policję, która przyjechała na miejsce wraz z weterynarzem. Sprawdzili teren i kazali czekać na firmę utylizacyjną. Po tym jak firma wywiozła to zwierzę, zająłem się uprzątnięciem reszty obornika. Niestety, na spodzie znalazłem kolejny szkielet. To było straszne. Nie wiem, czy kiedykolwiek pozbędę się tego widoku. Dodatkowo zastanawiam się, jak ona mogła pozwolić, by na to wszystko patrzyła jej mała córeczka.
Jak mówi pan Mieczysław w oborniku oprócz szkieletów znajdowały się sznurki, ampułki po lekach, strzykawki i wiele innych odpadów. Dodatkowo całe gospodarstwo było zaśmiecone i wszędzie leżały puste butelki po alkoholu.
Policja i gmina Solina działały prawidłowo?
Niestety mimo kilku prób nie udało nam się skontaktować z leską policją. Na szczęście rzeczniczka komendy odebrała telefon od dziennikarza stacji TVN 24, który pozwolił nam przesłuchać nagrany wywiad. Jak poinformowała dziennikarza asp. sztab. Katarzyna Fechner, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Lesku, o pierwszym zdarzeniu policjanci zostali powiadomieni w dniu 7 kwietnia. - Z informacji uzyskanych prze oficera dyżurnego dowiedzieliśmy się, że w miejscowości Bereżnica Wyżna są w bardzo złych warunkach przechowywane zwierzęta gospodarskie. Policjanci, którzy udali się na miejsce zastali tam grupę zwierząt, m.in. krowy kozy oraz konie. Natomiast pomiędzy tymi zwierzętami znajdowały się szczątki martwych zwierząt. Ponieważ policjanci stwierdzili, że faktycznie warunki w jakich przebywają te zwierzęta są bardzo złe, powiadomiono lekarza weterynarii, pracowników gminy Solina, bo na ich terenie znajdowało się gospodarstwo i zaopiekowali się żywymi zwierzętami. W sprawie zostały wszczęte czynności, okazało się, że kobieta, która opiekuje się zwierzętami, jest jednocześnie prezesem fundacji która swoją siedzibę ma w Krakowie i jej zadaniem było zapewnienie zwierzętom bezpiecznego schronienia – mówiła policjantka. - Podczas pierwszej interwencji kobieta twierdziła, ze nieżywe zwierzęta, konie, które znajdowały się na posesji, zdechły niedawno. Przyznała się, że jednego konia sama uśmierciła, jak się później okazało, nie posiadając do tego stosownych uprawnień. Zostały zabezpieczone próbki z tych zwierząt, które obecnie są poddawane analizie. Najprawdopodobniej zwierzęta padły wcześniej niż podawała kobieta. Ponieważ czynności trwają od kilku tygodni, w międzyczasie znaleziono kolejne padłe zwierzęta i również zabezpieczono próbki do badań. Policjanci pod nadzorem prokuratury, cały czas prowadzą czynności w tej sprawie, przesłuchiwani są kolejni świadkowie i sprawa jest w toku – mówiła do kamery oficer prasowy leskiej komendy.
Katarzyna Fechner dodała, że pierwszego dnia, kiedy policjanci udali się na miejsce, znajdowały się tam cztery żywe konie, dwie krowy z cielęciem i 12 kóz. - Później były na terenie gospodarstwa prowadzone czynności, bo znajdowała się tam półmetrowa warstwa obornika i w trakcie sprzątania przez pracowników gminy, w których brali udział policjanci, zostały odkryte kolejne szczątki. Szczątki zwierząt były w stanie daleko posuniętego rozkładu, dlatego obecnie ustalamy ile dokładnie zwierząt znajdowało się na terenie posesji – mówiła.
Dodatkowo oficer prasowy poinformowała dziennikarza, że leska policja próbowała zabezpieczyć dokumentację Fundacji, ale to się nie udało. - Według opinii tej pani, podanej do protokołu, te dokumenty zostały zniszczone, a konkretnie zalane. Pani, która została przesłuchana, przyznała się do przedstawionego jej zarzutu uśmiercenia jednego z koni, natomiast cały czas twierdzi, że zwierzętami opiekowała się w sposób prawidłowy. Z zeznań tej kobiety, wynika, że opiekowała się nimi najlepiej jak potrafiła, natomiast zostały jej przedstawione zarzuty z art. 35 ustawy o ochronie zwierząt i ma ona wobec siebie zastosowane środki zapobiegawcze, czyli dozór policji, oraz zakaz opuszczania kraju.
Według informacji, które posiada Gazeta Bieszczadzka, Izabela S. już po interwencji policji wywiozła część zwierząt z Bereżnicy. Na początku rzeczniczka leskiej komendy mówiła do kamery, że kobieta zdążyła 10 z nich wywieść zanim policjanci pojawili się na miejscu, natomiast te pozostałe, zostały przekazane pod opiekę fundacji. Później, po kolejnych pytaniach ze strony dziennikarza TVN24 przyznała, że policja i pracownicy Urzędu Gminy Solina, zgodzili się jednak na to, by Izabela S. wywiozła konie na teren sąsiedniej gminy Ustrzyki Dolne, do Daszówki. - Tam były na prawdę fatalne warunki. Sami nasi policjanci, jak tam pojechali to byli tym zaskoczeni, choć dużo już widzieli. Pierwszym naszym priorytetem było zapewnić odpowiednie warunki i schronienie żywym zwierzętom. To co było tam możliwe, podczas zabezpieczenia, podczas oględzin, na pierwszy rzut oka to zrobiliśmy, natomiast później trzeba było zająć się posprzątaniem terenu tego gospodarstwa i wtedy zaczęły się pojawiać nowe elementy. (…) Po czasie udało się znaleźć szczątki jeszcze dwóch padłych zwierząt, które nie zostały odkryte – mówiła rzeczniczka. (przypominamy, że właściciel terenu poinformował nas, że sam posprzątał teren i to on znalazł dodatkowe dwa martwe konie).
(cały tekst w GB 11 - PDF mozna kupić pod adresem: redakcja@bieszczadzka24.pl)
FOT. FUNDACJA MOLOSY