Ustrzyki Dolne
czwartek, 19 stycznia 2017

Adam Snarski – Wciąż jestem blisko Bieszczad

Adam Snarski – Wciąż jestem blisko Bieszczad<br/>fot. Magda Kuzar
fot. Magda Kuzar

Rozmowa z pochodzącym z Leska Adamem Snarskim - administratywistą oraz prawnikiem, Prodziekanem Zamiejscowego Wydziału Administracji EWSPA w Brukseli, Dyrektorem Domu Polskiego w Brukseli i aktywistą na rzecz Polonii w Belgii.

Gazeta Bieszczadzka: Wiele lat spędził Pan w Brukseli. W końcu udało się naleźć odrobinę czasu, żeby odwiedzić Bieszczady. Cieszy Pana fakt, że Bieszczady stają się ostatnio popularnym turystycznie miejscem?
Adam Snarski: To, że od kilku ładnych lat mieszkam i pracuję w Brukseli nie oznacza, że jestem bardzo daleko od swego rodzinnego miasta. Na szczęście współczesne komunikatory pozwalają na to, aby będąc daleko być jednocześnie bardzo blisko. Jeśli mowa o rosnącej popularności Bieszczad uważam, że teraz właśnie trzeba wykorzystać boom turystyczny. Już ubiegły rok był tego zwiastunem. Analitycy mogli brać już to pod uwagę i prognozować stan obecny, przewidzieć kolejny, tegoroczny rekord. Z jednej strony bardzo cieszy mnie ten fakt i budzi moją nadzieję na lepsze jutro mieszkańców. Ale samo się to, ot tak z siebie  nie stworzy. Trzeba iść odważnie za ciosem. wykorzystać silną, niekonwencjonalną markę lokalnych, bieszczadzkich  miast jak Lesko czy Ustrzyki Dolne. Tutaj bardzo ważną rolę odgrywają Jednostki Samorządu Terytorialnego. Wśród turystów, którzy nas odwiedzają, trzeba szukać inwestorów, zatrzymać ich i zaciekawić miastem.

G.B.: Co Pana zdaniem powinny zrobić samorządy, żeby zaciekawić miastem i zatrzymać turystów?
A.S.:
Przede wszystkim należy z jednej strony pokazywać  nasze dziedzictwo i kulturowe i przyrodnicze, ale z drugiej stawiać na innowacyjność i atrakcyjność w działaniu . Trzeba więc promować miejsca, tak zwane perełki charakterystyczne tylko dla naszego miasta. Mam tu na myśli Lesku. W całym tym naszym zunifikowanym świecie, turysta poszukuje właśnie czegoś, czego nie znajdzie w innym miejscu. Czegoś co zostanie w jego oczach na długie chwile, czegoś do czego będzie chciał za rok powrócić. Niech więc Lesko nie będzie tylko tą przysłowiową bramą w Bieszczady, ale niech będzie miejscem gdzie turysta może spędzić tydzień i każdego dnia robić, doświadczać,  przeżywać i smakować czegoś innego.

G.B.: Brama w Bieszczady to taki slogan, którego wszyscy lubią używać.
A.S.:
Ja uważam, że Lesko jest bramą w Bieszczady i powinno przestać być tylko sloganem, ale przemyślanym działaniem w budowaniu silnej, spójnej marki miasta.

G.B.: Rozumiem, że mówi Pan o nie wykorzystaniu potencjału jaki jest w mieście? W Bieszczadach?
A.S.:
Pozwoli Pani, że skupie się tylko na Lesku, bo przecież koszula najbliższa ciału. Poza tym, uważam że w innych gminach, jak chociażby w Ustrzykach Dolnych zaczyna się toczyć proces wykorzystywania potencjału. Tym bardziej boli brak kreatywnego myślenia w moim rodzinnym mieście. Nie wstydźmy się więc czerpać z dobrych przykładów innych. Wyciągnijmy naszych rodzimych twórców na światło dzienne. Stwórzmy im warunki, by turysta mógł zobaczyć ich choć przy pracy. Tylu mamy zdolnych twórców pracujących w drewnie, czy wykonujących tak modne ostatnio wyroby handmade. Promujmy to co nasze, jednostkowe i oryginalne. Poza tym  trzeba pamiętać o tym, ze turysta przyjeżdża po pierwsze w Bieszczady dla tej nietuzinkowej i przepięknej przyrody. Na tym polu jest też bardzo dużo do zrobienia. W jednym ze swoich wywiadów wspominałem o źródełku. Pewnie przyrodnicy i społecznicy ratujący szlaki mieliby bardzo dużo do powiedzenia na temat ratowania i mądrego wspierania zasobów: zieleń, szlaki, góry. Nasze miasta muszą być miastami z pazurem. Żyć w świadomości turystów, kusić ich tak, żeby przyjeżdżali za rok, czy dwa. W ludziach w naszym regionie nie zaszczepia się poczucia, że żyją w super miejscu. Sami doceniamy nasze małe miasteczka dopiero w momencie wyjazdu. Ja to zauważyłem dopiero z Brukseli. Ale widzę ogromną różnicę w mieście teraz a 8 lat wstecz. Wyjeżdżałem z tętniącego jeszcze miasta, dzisiaj wracam i tego miasta nie poznaję. To nie jest wina ludzi, ale problem pewnych decyzji władz, podejmowanych nierozsądnie. Jeśli miasto stanie się jednym z najdroższych miast na Podkarpaciu, wtedy już zupełnie nic nie będzie napędzać gospodarki. Ludzie będą żyć od pierwszego do pierwszego. Teraz  jest ostatni dzwonek, żeby obudzić potencjał tego miasta!

G.B.: Co w takim razie trzeba zrobić, żeby obudzić potencjał miasta?
A.S.:
Wsłuchać się w potrzeby miasta i nie być odrealnionym. Należy spojrzeć na to co mamy z dystansu.  Spojrzeć inaczej na gospodarkę.  Jeśli buduje się takie inwestycje jak basen, nie można łatać dziury w budżecie podnosząc czynsze przedsiębiorcom. Należy pójść w drugą stronę. Trzeba dać im możliwość rozwoju, wskrzesić potencjał ludzi w sołectwach. Dać im szanse żeby mogli działać i potem tworzyć miejsca pracy. Trzeba wyjść naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców, a nie eliminować ludzi młodych i seniorów w kreowaniu tego miejsca.

G.B.: Jak tak Pana słucham, odnoszę wrażenie że odczuwa Pan tutaj brak konkretnego miejsca do działania dla lokalnych twórców, może czegoś na wzór Domu Polskiego w Belgii.
A.S.:
Dokładnie. W naszym rejonie jest wielu kreatywnych ludzi, twórców. Możemy znaleźć zarówno pracownie ikon, jak i firmy zajmujące się paintballem jak ii wiele innych małych i dużych firm lokalnych. Trzeba korzystać z takich możliwości, pokazywać ich na naszym lokalnym rynku.

G.B.: Myśli Pan, że działania tworzone w Domu Polskim można zaczerpnąć na grunt bieszczadzki?
A.S.:
Skoro udało się stworzyć taką inicjatywę jak Dom Polski w Brukseli, udałoby się stworzyć coś podobnego i tutaj, na naszym bieszczadzkim terenie.

G.B.: Ludzie są tam chętni do działania?
A.S.:
Niestety, tworzą hermetyczne środowisko.

G.B.: Jak w takim razie docieracie do nich, skoro są tak hermetyczni?
A.S.:
Siłą mediów. Cały czas działamy. Stworzyliśmy fanpage, stronę internetową, dużo z nimi rozmawiamy. Poza tym, istnieją teraz przeróżne metody promocji dzięki smartfonom i aplikacjom. To jest siła. W chwili obecnej nie musimy już tworzyć silnego marketingu, bo marketing szeptany jest najlepszym źródłem reklamy. Wypracowaliśmy go naprawdę ciężką pracą dla Polonii. Bardzo dużą rolę odgrywa również portal internetowy, który stworzyłem.

G.B.: Dużą rolę? Co to oznacza?
A.S.
: Ma na celu integrację ludzi, ale przede wszystkim pomoc w odnajdywaniu różnych rzeczy, rozwiązywaniu problemów. Gwarantujemy na przykład bezpłatne porady eksperckie. Udzielamy pomocy, tutaj na miejscu uznawaną za trywialną, jak na przykład: gdzie znaleźć dentystę, do którego szpitala pojechać, która apteka ma dyżur itp.. Niech Pani uwierzy, że takie proste, przyziemne sprawy tam w Brukseli sprawiają problem.

G.B.: Jak wyglądają konsultacje przez Skypa? Są dostępne non stop?
A.S.:
Mamy dyżury. Są osoby wyznaczone, które odpowiadają za pomoc w danym czasie. Poza tym, w telefonie odbieram maile i w miarę możliwości staram się na bieżąco odpowiadać na nie, udzielać pomocy. Coś podobnego można stworzyć w Bieszczadach.  Można młodym ludziom zasugerować, żeby stworzyli platformę, aplikację dla turystów. Można to łączyć z reklamą naszego regonu, ze specjalnymi mapami, informacją, infolinią. Dodatkowo byłoby to znowu miejsce pracy. A to wszystko można zrealizować w ramach projektu.

G.B.: Czego nauczył się Pan w Belgi, co można byłoby przenieść na nasz lokalny grunt.
A.S.:
Przede wszystkim nauczyłem się twardego stąpania po ziemi i tego, że nie ma rzeczy niemożliwych. Nauczyłem się obierać konkretne cele, możliwe do zrealizowania, tak aby nie obiecywać ludziom rzeczy, których nie da się zrealizować. Tworząc, zarządzając zespołami ludzi, nauczyłem się współpracować. Przecież w pojedynkę nie da się zwojować całego świata. Myślenie globalne, niekonwencjonalne, kreatywne sprawia, że podchodzi się do życia w sposób jakby nie było rzeczy niemożliwych, tylko takie które można wykorzystać. Nauczyłem się zarządzania finansami, tego że każdą złotówkę należy oglądać z dwóch stron. Biorąc odpowiedzialność za Polonię trzeba bardzo mądrze dysponować środkami, tak aby każda złotówka przynosiła 100-tysięczny zysk. Nauczyłem się też takiej umiejętności jak słuchanie ludzi. Ważne jest dla mnie podejmowanie decyzji razem z ludźmi. Cenię sobie sytuacje kiedy po różnego rodzaju wydarzeniach w Domu Polskim zostają ludzie i rozmawiamy. Nauczyłem się, że innowacje trzeba wykorzystywać z głową, z zachowaniem tradycji środowisk, narodowości. Nauczyłem się, żeby pewnych decyzji nie podejmować pochopnie i zawsze mieć na uwadze konsekwencje działań, tym samym nauczyłem się pewnego myślenia w przód. No i nauczyłem się pokory. I myślę, że nauczyłem się również pewnej nowoczesności, która jest zdrowa.

G.B.: Co ma Pan na myśli mówiąc zdrowa nowoczesność?
A.S.:
Przenosząc to na grunt Leska, zdrowa nowoczesność idzie w kierunku innowacji, ale ona robi to spokojnie, nie robi rewolucji. Pomaga żyć mieszkańcom, realizować inwestycje, nie tylko inwestycje środowiskowe, ale przede wszystkim społeczne. Chodzi o to, żeby nie iść ślepo za modą, a wykorzystywać tożsamość miejsc i jednocześnie iść rozsądnie z duchem czasu. Jest to również sposób mądrego i zrównoważonego zarządzania.

G.B.: Czy jeśli mówi Pan osobom spotykanym w Brukseli, że jest Pan z Bieszczad zaciekawia ich ten temat? Chcą tutaj przyjeżdżać?
A.S.:
Bieszczady nie mają jeszcze tak rozwiniętej promocji jak np. Zakopane. Byłem ostatnio w urzędzie w Zakopanem, widziałem jak tam dba się o turystów, i jak to wpływa na rozwój gospodarki lokalnej. Często słyszę, że Bieszczady to piękne tereny, ale nie ma co tu robić. Z mojego rocznika prawie wszyscy wyjechali z Leska. Mówią, że nie warto walczyć z wiatrakami. Ja uważam inaczej. Jeżeli pobudzimy ten region, tak że będą tu możliwości do pracy i życia, młodzi ludzie będą wracać. Uda się to zrobić  przy założeniu, że władze będą stawiać na trzy elementy społeczności: mieszkańców, z naciskiem na młodzież i seniorów, inwestorów i turystów. Moim zdaniem ludzie nie mają świadomości, że jest tutaj ogrom rzeczy do zwiedzania. Taka reakcja spowodowana jest dość bierną promocją. Ludziom spotykanym w Belgii mówię, że Bieszczady pachną jeszcze niedźwiedziem  (śmiech) i że naprawdę mają wiele do zaoferowania.

G.B.: Ci którzy zobaczą już Bieszczady jakie odnoszą wrażanie z pobytu u nas?
A.S.:
Są zachwyceni.

G.B.: A czym szczególnie?
A.S.:
Szlakami, obiektami wpisanymi w nasz region, ale często mówią o przyjaznej atmosferze i dużej otwartości ludzi. Dlatego tyle mówię o wykorzystaniu zasobów ludzkich, to wszystko się łączy. Teraz niezwykle ważny jest dobry marketing i promocja. Skoro turyści mówią o życzliwości ludzi to trzeba stwarzać okazję do tego żeby doświadczali jej jeszcze więcej.

G.B.: Mówił Pan, że Pana znajomi twierdzą, ze nie ma tu po co wracać, ale Pan myśli inaczej. W takim razie dlaczego Pan nie wraca?
A.S.:
To nie jest tak, ze nie wracam. Wspomnieniami i tęsknotą jestem cały czas  z Leskiem. Wyjechałem osiem lat temu do Brukseli, zacząłem tam studia i zostałem. Teraz odpowiadam tam za wiele rzeczy.

G.B.: Wyobraża Pan sobie powrót do Leska?
A.S.:
To trudne pytanie. Mam w pamięci inne Lesko. Miasto które jeszcze tętniło życiem. Jako mieszkaniec tego miasta mam pewne zobowiązania wobec niego. I wydaje mi się, że jestem w stanie żyć tutaj, budować potencjał, budować to miasto, rozwijać je gospodarczo. Dzielić się moim doświadczeniem, przy zachowaniu tradycji i tożsamości tego miasta. Chciałbym to zrobić dla innych ludzi, dla mieszkańców, dla mojej rodziny. Chciałbym pokazać, ze miasto może inaczej funkcjonować, że ta rutyna, która tutaj jest może wyglądać zupełnie inaczej. Nie myślę o rewolucji, ale wskrzeszeniu  tego miasta tak, żeby Ci moi znajomi, którzy wyjechali, mogli powiedzieć: tak, tu można wrócić, można tworzyć rodziny, żyć, rozwijać miasto. Chyba jestem gotów, żeby powiedzieć: tak, mogę tutaj wrócić i funkcjonować. Dzielić się tym co umiem i reanimować to miasto, ale skutecznie, a nie pozornie skutecznie.


Rozmawiała Magdalena Kuzar

 

autor: mk